Modrzewiowy kościół jest najstarszą budowlą w Tomaszowie Lubelskim oraz jednym z nielicznych zabytków tego typu zachowaną w Polsce który został wzniesiony przez Ordynata Tomasza Zamojskiego. Pierwszym proboszczem świątyni był k. Stefanides Melchior, profesor Akademii Zamojskiej.
St. ogn. w stanie spoczynku Mieczysław Mruk s. Pawła urodzony 15.03.1931 w Rudzie Wołoskiej gromada Majdan Górny powiat – Tomaszów Lubelski. Po ukończeniu szkoły podstawowej uczył się kowalstwa. Po odbyciu zasadniczej służby wojskowej zatrudniony w PKS Tomaszów Lubelski. Do pożarnictwa przeniósł się za porozumieniem stron dnia 15.01.1959 r. na stanowisko kierowca posterunku zawodowego przy OSP Tomaszów Lubelski. Zgodnie z wyszkoleniem pracował na wszystkich szczeblach będąc również mechanikiem powiatowym.
„Po wielu latach od tego wydarzenia strażak i świadek tego pożaru p. Mieczysław Mruk przekaże następujące świadectwo: „Z nieżyjącym już panem Aleksandrem Wojtowiczem pełnił swój dyżur na stanowisku pracy 7 października 1968 r. Dzień ten był, a raczej noc jakaś niezwykła.
Jakiś głos podpowiadał im, że za chwilę ma się coś wydarzyć. Około godziny 2320 rozległ się przeraźliwy dźwięk telefonu. Podnosząc słuchawkę, słyszał rozpaczliwy głos pana Bolesława Stadnickiego — sąsiada, który mieszkał naprzeciwko kościoła. Krzyczał krotko: ,Kościół się pali".
Reakcja strażaków była natychmiastowa; w samochód i pod kościół. Towarzyszące tej sytuacji nerwy i przerażenie sprawiły, że panowie wjeżdżając samochodem przez bramę pod kościół nic nie odczuli, że o coś zaczepili. Kiedy byli już na miejscu, widok jaki ujrzeli, przeszedł ich najgorsze oczekiwania.
Ogień o szerokości 4 metrów rozprzestrzeniał się od dołu do góry. Wiekowy stan kościoła powodował łatwopalność drewna, a w konsekwencji coraz większa przestrzeń była pochłaniana przez ogień. Ogień był tak wielki, że było jasno jak w dzień.
Strażacy szybko wzięli się do ratowania kościoła. Pan Mieczysław mówił do pana Aleksandra: „Tu tylko pomoże drabina". Wtedy na chwiejącą się i bez podparć 6 metrową drabinę zdjęto z samochodu. Z narażeniem życia wszedł na sprawioną drabinę p. Aleksander z wężem i prądownicą zaś p. Mieczysław podawał wodę. W akcji gaszenia kościoła brali czynny udział: ksiądz Dziekan Wrzołek, ksiądz Wójtowicz, siostra zakonna i pan Bolesław Stadnicki.
Doświadczenie i wiedza strażaków pozwoliła na podejmowanie odpowiednich decyzji. Wodą lano po ścianie od góry do dołu, co sprawiało, że ogień sięgający już dachu był tłumiony tylko w połowie, bo nie można było sięgnąć wyżej, jakby spływał do dołu.
Opatrzność Boża i opieka Matki Najświętszej sprawiła, że ogień nie spowodował zapalenia się brusów. Gdyby do tego doszło nie byłoby ratunku dla kościoła. Dzięki temu ogień został niemal momentalnie ugaszony i wokół zrobiło się ciemno.
Po zakończonej akcji i po spakowaniu sprzętu dzielni strażacy próbowali wyjechać przez bramę, którą wjeżdżali do gaszenia pożaru. Okazało się jednak, że samochód nie może się zmieścić. Strażacy sami mówili, że mają tutaj do czynienia z kolejnym cudem, gdyż przez bramę, przez którą niemożliwy był wjazd tak dużym autem, wjechał on z dużą łatwością, ale z wyjazdem był już większy problem. Jeszcze przód auta jakoś się mieścił, ale tył zaczepiał. W konsekwencji spowodowało to połamanie błotników i włazu na górę samochodu.
Ksiądz Dziekan Wrzołek przygotował pieniądze na remont
samochodu. Jednak strażacy nie przyjęli tych pieniędzy, wiedząc, że był jeszcze KTOŚ kto pomagał im w walce z żywiołem"
Artykuł oparty na wspomnieniach uczestnika wydarzeń zawartych w książce „Parafia Rzymsko-katolicka pw. Zwiastowania NMP w Tomaszowie Lubelskim” Ks. Zygmunta Jagiełło , wydana 2008 r.
Materiały zgromadzone zostały : Janusza Świrkowskiego, Krzysztofa Mruka (syna Mieczysława).
|